Po drodze zatrzymujemy się w Kawakawa, gdzie znajduje się dzieło jednego z moich ulubionych architektów, którego prace zaciekawiły mnie w Wiedniu, Friedensreicha Hundertwassera. A dziełem tym jest... publiczna toaleta. Prawdopodobnie najczęściej fotografowany kibel na świecie :) Toaleta czynna całą dobę, do zwiedzania i korzystania, bez opłat i biletów wstępu.
Z Kawakawa, już bez przystanków, docieramy do miasteczka Paihia i lądujemy we wcześniej zarezerwowanym hostelu backpackerskim Pickled Parrot, gdzie witają nas papugi, kanarki, psy, koty oraz przyjazny personel. Miejsce naprawdę godne polecenia. Blisko centrum i przystani, czysto, cicho, przestronna kuchnia, nawet śniadanie kontynentalne w cenie.
Pokusa snu jest silna, ale by uniknąć jet lagu, ruszamy w teren. Wyglądamy jak duchy. Płyniemy do Russell, rzucamy się na tajską restaurację, a potem przyjemnie snujemy po miasteczku, kontemplując ciszę i uroczą architekturę.
Informacje o kursach Russell Ferry: http://www.bayofislandsinfo.co.nz/Russell-Ferry.html
Kolejny dzień rozpoczyna główny cel naszego przyjazdu w tę okolicę – dziś zmierzymy się z siłami natury i spróbujemy popływać z dzikimi delfinami.
Trzeba mieć żelazną kondycję i umieć BARDZO DOBRZE pływać. Delfiny są niepokonane i jeśli naprawdę chce się z nimi popływać, trzeba być gotowym na nadludzki wysiłek. To nie jest przyjemne pitu-pitu w ciepłym, egipskim basenie, gdzie łapie się oswojone zwierzaki za płetwę i łaskocze po brzuchu. Te delfiny są dzikie, ale jak każde inne zainteresowane człowiekiem. I żeby przyciągnąć ich uwagę, trzeba się sporo namęczyć.
Wypływamy katamaranem, chłoniemy malownicze widoki i szukamy delfinów.
Znajdujemy spore stadko. Na polecenie załogi stoimy w kostiumach, maskach i płetwach, gotowi w każdej chwili do skoku. Umówiony znak i wtedy wszystko dzieje się błyskawicznie – skok do lodowatej wody, szalony pęd w stronę stada, załoga kieruje nas w stronę delfinów wykrzykując: „on the left!”, „on the right!”, „faster!”, więc szamoczemy się w wodzie na wszystkie strony, a delfiny pływają jak chcą i zapraszają do zabawy. Aby je przywołać trzeba krzyczeć i bić rękoma w wodę, płynąć jak motorówka, nasłuchiwać wskazówek załogi, starać się nie zakrztusić rurką... przed oczami stają mi wszystkie wypalone w życiu papierosy. Wracam zmachana na łódź i obserwuję komiczne poczynania wytrawniejszych pływaków.
Harce z delfinami nie kończą wycieczki. Płyniemy jeszcze do Otehei Bay. Cumujemy na wyspie i z kubkiem herbaty i papierosem w zębach mościmy obolałe ciało na zielonej trawie.
W drodze powrotnej towarzyszą nam rozbrykane stada delfinów.
Praktyczne info:
- wyprawy organizuje: http://explorenz.co.nz/Dolphin-Discoveries/index.html
- w sezonie zalecana wcześniejsza rezerwacja na powyższej stronie
- katamaran wypływa z Paihii i Russell
- nie wiem, jak w Russell, ale w Paihii warto wyjechać wcześniej, żeby znaleźć miejsce parkingowe z wystarczającym limitem postoju. W rożnych miejscach można różne parkować – 60, 90, 120 minut i chociaż nie ma opłat parkingowych i biletów, czarodziejskim sposobem wiedzą, ile czasu się stoi. Zagadka została rozwiązana, gdy zaobserwowaliśmy facecika, który chodzi z kredą, znaczy opony samochodów i świetnie rozszyfrowuje te swoje kreseczki, kto kiedy zaparkował.
- z dwóch wypraw dziennie lepiej wybrać tę poranną, o 8:00 – z opisów na forach i blogach wynika, że wtedy jest więcej delfinów. Jeśli się nie pojawią, firma nie pobiera opłaty za opcję pływania z delfinami.
- jeżeli nie planuje się pływania z delfinami, tylko podziwianie z pokładu – lepiej zdecydować się na taką wycieczkę na Wyspie Południowej w Kaikourze, gdzie jest ich zatrzęsienie albo pływając po Milford Sound.
- co zabrać: kostium, ręcznik, kurtka przeciwwiatrowa, maska i płetwy niekonieczne – są na wyposażeniu łodzi, woda, jakaś przekąska.