17 kwietnia 2011

Nowa Zelandia – Christchurch

Do Christchurch docieramy w marcu, niecały miesiąc po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło to miasto 22 lutego. Wstrząs o sile 6,3 stopni spowodował ogromne zniszczenia. Wstrzymano dostawy prądu i wody, linie telefoniczne zostały zerwane, woda z pękniętych rur zalała ulice. Centrum miasta niemal legło pod gruzami, wiele dróg i budynków zostało uszkodzonych, między innymi anglikańska katedra – jeden z niewielu zabytków architektonicznych Nowej Zelandii, którego już nie uda nam się zwiedzić.
































Nawigacja jest bezużyteczna – wokół same objazdy i obszary zamknięte. Nie udaje nam się wejść do centrum miasta – strefa jest zamknięta i strzeżona przez wojsko. „Wciąż jest bardzo niebezpiecznie, budynki w każdej chwili grożą zawaleniem, w ziemi utworzyły się ogromne pęknięcia i wyrwy, do których można wpaść, wszystkich mieszkańców ewakuowano” – tłumaczy nam z sympatią młody żołnierz.
















Myślimy polskimi kategoriami wyglądu dróg i chodników, stąd niektóre pęknięcia i wyrwy w ziemi nie budzą większego zdziwienia ;) Oglądamy pozornie nietknięte wstrząsami sklepy i biura, zaglądamy przez szyby - widok zawalonych sufitów, zerwanych lamp, oberwanych półek nieprzyjemnie ściska żołądek i pobudza wyobraźnię, jak to może wyglądać w centrum miasta.

















Każdy budynek w mieście został dokładnie sprawdzony i oznaczony sprayem jako „czysty”, co oznacza, że nie ma w nim ciał ofiar katastrofy.









Toczą się prace budowlane, wiele budynków jest już konkretnie odnowionych, gruz zwieziony, co krok wystawiane są tablice i plakaty firm, sklepów, instytucji - „już działamy”, „otwarte”, „żyjemy”. Ulicami suną samochody, w parkach biegają ludzie, na boisku trwa mecz. Dla mieszkańców toczy się normalne życie. Minął miesiąc. Poza zniszczeniami, nie ma śladu po chaosie, jaki ogarnął miasto po katastrofie.






Jedziemy na wzgórze do CUP Cafe na 127 Hackthorne Rd., której okna otwierają się na panoramę Christchurch.



Brak komentarzy: