21 kwietnia 2011

Nowa Zelandia - Rotorua / Wai-O-Tapu / Lady Knox

Kolejny przystanek - Rotorua i ciąg dalszy pluskania się w wodach termalnych. Ignorując wszędobylski smród siarkowodoru lub jak kto woli paskudnego pierda, wygrzewamy się na maksa, wiedząc, że na Wyspie Południowej czekają nas chłody. Odpuszczamy pokazy maoryskie i jedziemy do Polynesian SPA. Decydujemy się na opcję "private pools" - zaciszne miejsce z kilkoma niewielkim basenami o różnych temperaturach wody (36-40ºC). Oprócz nas sami Azjaci, a ci zawsze wiedzą co dobre dla ciała i ducha, więc za ich przykładem relaksujemy się w gorącej wodzie. Z basenów rozciąga się piękny widok na jezioro.






 Pobudka wcześnie rano, kierunek: Whakarewarewa. Wymówienie i wstukanie tego w nawigację budzi lepiej niż kawa :)  Półgodzinny spacer lasem olbrzymich sekwoi i gigantycznych paproci całkiem stawia nas na nogi.





Udajemy się do Wai-O-Tapu, słyszeliśmy bowiem, że ten geotermalny park zamieszkuje specyficzna, bowiem... tryskająca dama :o 
Nazywa się Lady Knox i codziennie przyciąga tłumy ciekawskich tego zjawiska. Dokładnie o 10:15, w towarzystwie umundurowanego (hehe) pana, bezwstydnie prezentuje swoją umiejętność. 
Lady Knox jest oczywiście gejzerem :P 

Został on przypadkowo odkryty na początku XXw wieku przez więźniów, którzy w pobliżu zajmowali się wyrębem lasu. Wykorzystywali ciepłą wodę okolicznych gejzerów do prania i mycia. Przy jednym z nich, po dodaniu mydła do wody, wywołali erupcję, która wyrzuciła ubrania na 20 metrów. Uciekli w popłochu. Po pewnym czasie zrozumieli działanie mydła na wody podziemne i ulepili wokół gejzeru stożek, by woda wystrzeliwała w górę z mocą wulkanu.

Dziś, codziennie o 10:15, pracownik parku wrzuca do gejzeru mydło (zaznaczył, że organiczne). Lady Knox budzi się mamrocząc, zaczyna bulgotać, aż w końcu wybucha wkurzona, kto znów śmiał zbudzić ją przed południem.













Park geotermalny Wai-O-Tapu. Warto zarezerwować sobie 2 godziny na niesamowity spacer,  a po wyjściu, przy parkingu urządzić piknik w otoczeniu zieleni.


























Potężny pod względem prędkości wody wodospad Huka. W ciągu sekundy napełniłby dwa baseny olimpijskie. 









Po drugiej stronie głównej drogi od wodospadu Huka, znajduje się park Craters of The Moon.  Jego obejście nie zajmuje wiele czasu. Warto tam się udać ze względu na księżycowy krajobraz, upstrzony dymiącymi kraterami i moją ukochaną, wściekle różową, trawą pampasową.

















Ostatni przystanek w tym regionie - farma krewetek. Można kupić bilet i udać się na połów. My nie mamy na to czasu, wiec od razu udajemy się na obiad. Spodziewamy się menu obfitującego w krewetki sprzedawane na miski i wiadra, tymczasem dania są niewielkie i nie warte swej ceny. Restauracja dla turystów. Nie polecam.




Praktyczne info:

Brak komentarzy: